czwartek, 20 września 2012

śliwkowa, jesienna Venezia

Od reformulacji zapachu, gorsze jest jedynie jego wycofanie. Po Venezii- Laury Biagotti rozpaczałam długo. To perfumy w starym, dobrym stylu długotrwałe, ogoniaste, wyraziste. To właśnie w Venezii kryje się jedna z najpiękniejszych śliwek w mainstreamowym perfumiarstwie. Bogactwo innych owoców, wyraźna obecność wanilii i tonki tworzyły Venezię słodką, lecz nie ulepną. Ambra i drzewo sandałowe dodawały im szyku, wyrafinowania, a całość była alegorią dojrzałej ciepłej kobiecości.

Około dekady zajęło marketingowcom Laury Biagotti zorientowanie się, że Venezia ma rzeszę wielbicieli, unikatowe flaszki świetnie sprzedają się w serwisach aukcyjnych, a ich ceny bywają niebagatelne. Dlatego też, w 2011 postanowiono wskrzesić legendę. Legendę wskrzeszono w postaci eau de parfum, klasyk z 1992 był dostępny jako eau de toilette stąd ciężko było traktować nową Venezie jako sprawiedliwy ekwiwalent starej. Grono fanów zapachu Laury Biagotti starą wersję polubiło, ale głosy dotyczące znacznych różnic w obu zapachach nie niknęły. Na pocieszenie, w tym roku, na rynek wyszła Venezia w swojej oryginalnej koncentracji- EDT. Niestety w Polsce trudno przetestować ten zapach, ale sądząc po entuzjastycznych recenzjach, EDT faktycznie wiernie oddaje to jak pachniała Venezia z 1992r. Dzisiejsza notka, jest przeznaczona dla tych, którzy starą wersję lubili i zastanawiają się czy ogólnie dostępna woda perfumowana jest godna uwagi.


No cóż, zarówno ci, którzy przechowują zapach w pamięci, jak i ci, którym udało się zachować lub kupić starą wersję mogą się odrobinę rozczarować. W starej wersji nuty były mniej oczywiste, łagodne, nie tak ordynarne jak w nowej. Stara wersja jest milsza, delikatniejsza w odbiorze. Nie twierdzę, że nówka to killer, ale zapach może w pierwszej chwili wydawać się ostry, za co należałoby winić koncentrację, ale i inne niż w klasyku, nuty zapachowe.

Różnice zaczynają się już w otwarciu: tam gdzie w starej wersji jest słodka soczysta śliwka, nowa wersja poraża jaśminem i to właśnie ten kwiat w duecie z wanilią generuje odrobinę kwaskowatą słodycz, na której opiera się cała kompozycja. W wersji z 2011r. śliwka wkracza do gry dość szybko, ale nie jest w stanie przedrzeć się przez dominantę stworzoną z oszałamiającego (choć pięknego jaśminu) i ulepnej wanilii. Klasyk jest bardziej wyważony, subtelny. Słodkie nuty śliwki, tonki, wanilii są umiejętnie równoważone cynamonem i drzewem sandałowym, co sprawia, że perfumy są bardziej kremowe, eleganckie. Delikatnie otulają nosiciela, są śliwkową alegorią kobiecości. Wbrew pozorom to nowa wersja, a nie szlagier lat 90-tych, jest bardziej krzykliwa, wulgarna. Za wszelkie podobieństwa pomiędzy starą EDT a nową EDP odpowiada śliwka, to ona jest wspólnym mianownikiem, który sprawia, że gdy EDP już na dobre osiądzie na skórze i jaśmin odrobinę przycichnie, daje znać o swoim protoplaście.

Podsumowując- nowa Venezia zachwyciłaby mnie bez względu na pamięć o starej. Lubię wyraziste, słodkie kompozycje w stylu rozbuchanych lat 80-tych i wczesnych 90-tych, a do takich bez wątpienia można Venezię zaliczyć. Fanom jaśminu, śliwki i wanilii polecałabym te perfumy w ciemno, szczególnie, gdy ktoś ceni sobie moc zapachu, a więc zarówno trwałość jak i projekcję. Ortodoksyjnym wielbicielom klasycznej Venezii radziłabym polować na tegoroczną wodę toaletową.

środa, 12 września 2012

Tanie a dobre vol. 2 Girard- New York Nights

Wszystkie fanki Armani Code proszone o uwagę... Ale może od początku. Girard to stary dom perfumeryjny, założony w 1920 roku, którego świetność przez lata poszła w zapomnienie. Kilka lat temu, brytyjska sieć drogeryjna Boots, postanowiła wskrzesić dwa stare zapachy Girarda- Lysval oraz Bouquet D'Orient oraz stworzyć trzy zupełnie nowe zapachy. Bali Sunrise i Provence Spring to miłe dla nosa świeże kwiatuszki, ale największym zaskoczeniem z tej trójki są właśnie New York Nights. Podobieństwo do Code jest ogromne, a trwałość i projekcja mocarne.

New York Nights otwiera się cytrusami i wielką musującą gruszką. Owocki są obecne na pierwszym planie jedynie przez chwilę, gdyż już po chwili na skórze rozkwitają jaśmin i kwiat pomarańczy na gęstej waniliowo-ambrowej bazie. Klasyczny Code to takie moje 'guilty pleasure', które rezerwuję na wieczorne wyjścia. Uwielbiam słodkie killery, ale Code przerasta mnie swoją ordynarnością. To jeden z nielicznych zapachów, który klasyfikuję jako 'wulgarny'. New York Nights jest pod tym względem jeszcze bardziej wieczorowy i wyuzdany. To wrażenie potęguje wyczuwalna mimo wszystko niezbyt wysoka jakość składników, choć nie należy się zrażać. Fanki wieczorowych, słodkich killerów na pewno odnajdą w tym zapachu coś dla siebie. Może delikatną tuberozę, która tu okazuje swoją łagodną twarz. A może to, że w New York Nights jest bardzo słodko i wyraziście, zwłaszcza gdy zapach już się rozwinie. Nawet jedno psiknięcie generuje intensywną chmurkę zapachu, która ciągnie się za nosicielką.

Ja swoje perfumy Girarda nabyłam na allegro w cenie 16 złotych + koszty przesyłki, ale widziałam go również w podobnych cenach w perfumeriach internetowych. Obecnie ofert brak, ale często się pojawiają. Warto polować, bo to idealny brat bliźniak Code. 



Twórca: Beverley Bayne
Nuty: bergamotka, mandarynka, cytryna amalfi, pomarańcza
         gruszka, liść czarnej porzeczki, kwiat afrykańskiej pomarańczy, jaśmin, esencja różana, tuberoza          
         drzewo sandałowe, ambra, wanilia i fasolka tonka.

poniedziałek, 3 września 2012

Nowości w perfumeriach cz. I

Ostatnie testy w perfumeriach nie przyniosły żadnych epokowych odkryć, wręcz przeciwnie, wszystkie testowane przeze mnie zapachy są wyjątkowo wtórne. Mimo to, na sześć testowanych przeze mnie perfum, aż cztery lądują na liście must have'ów i to o nich ta notka. Są one mocno inspirowane (to najdelikatniejsze określenie jakie przyszło mi do głowy) znanymi i lubianymi zapachami, ale prawda jest taka, że jak zrzynać to od najlepszych, więc wybaczam wtórność i doceniam tę odrobinę inwencji własnej, która pozwoli na sukces marketingowy. Wierzę bowiem, że większość z tych propozycji będzie się świetnie sprzedawać.



Zacznę od mojego niekwestionowanego faworyta: Alien Essence Absolue. Nie będę oryginalna w stwierdzeniu, że to miks klasycznego Aliena i Addicta. Jaśmin walczy tu o pierwszeństwo z duszną wanilią jaką znamy z perfum Diora. Ambra jest tutaj dokładnie taka jaką lubię najbardziej: gęsta, słodka, idealnie wkomponowana. Moja skóra faworyzuje ambre, przez co reszta składników schodzi na drugi plan, tutaj udało się ją ujarzmić. Kadzidło i mirra pojawiają się w końcowej fazie jedynie jako delikatny dodatek.  Trwałość i ogon znakomite- jak to u Muglera.

Rok: 2012
Twórca: Pierre Aulas
Nuty: jaśmin
         drzewo kaszmirowe, korzeń irysa
         wanilia, biała ambra, mirra, kadzidło


                                                     

Lancome- La Vie Est Belle to dla mnie ciężki orzech do zgryzienia. Perfumy ładne, długotrwałe, ale mało ambitne jak na markę o takiej tradycji jak Lancome. Już poprzedni zapach- flanker Tresor- Midnight Rose raził infantylnością- tutaj nie jest lepiej.

Otwarcie to przede wszystkim Flowerbomb. Zapachu Victor&Rolf po prostu nie trawię, w La Vie Est Belle, sytuację ratuje duża ilość dojrzałej czarnej porzeczki, która jest idealnym kontrastem dla pralinek i mocno syntetycznej wanilii. Po kilku godzinach, najnowsze perfumy Lancome, ewoluują na mojej skórze w kierunku sztucznej, chemicznej kwaśności jaką znam z Gucci Rush czy też Naomi Campbell- Cat Deluxe. Pudrowo-musujące, urocze, ale bardzo mało skomplikowane.

Na koniec dodam, że jestem zachwycona flakonem. Podobne projekty już były, jak choćby Histoire d'Eau Mauboussin, co nie zmienia faktu, że buteleczka jest naprawdę prześliczna. Lubię grube, ciężkie szkło, więc prędzej czy później La Vie Est Belle, będzie moje. 

Rok: 2012
Twórca: Olivier Polge, Dominique Ropion, Anne Flipo
Nuty: czarna porzeczka, gruszka
          irys, jaśmin, kwiat pomarańczy
          paczula, fasolka tonka, wanilia, pralina




Jedyny zapach, co do którego sukcesu marketingowego mam wątpliwości to Roberto Cavalli Eau De Parfum. Kompozycja prosta, ale na tyle ciężka, że delikatnym nosom, przyzwyczajonym do sephorowo-douglasowych kwiatków-sratków może się nie spodobać. Jest ciężki, duszący, w stylu starych dobrych lat 80-tych, choć w żaden sposób nie można go nazwać anachronicznym. Słodycz wanilii i fasolki tonki nie jest ani trochę ulepna za co chwała Bogu i kwiatowi pomarańczy. Roberto Cavalii jest konsekwentny. Jego ubrania są bardzo ostentacyjne, zwracające na siebie uwagę. Takie są też najnowsze perfumy sygnowane jego imieniem, choć to prosta i mało odkrywcza kompozycja to krzykliwa i nie dająca przejść obok niej obojętnie.


Rok: 2012
Twórca: Louise Turner

Nuty: różowy pieprz
         kwiat afrykańskiej pomarańczy
         benzoes, fasolka tonka, wanilia



Lady Gaga-Fame. Po przeczytaniu malo entuzjastycznych recenzji, nie spodziewałam się wiele. Niestety, moje i tak małe oczekiwania zostały zawiedzione. Perfumy są po prostu ładniutkie, milutkie, przyjemniutkie i sto tysięcy innych mało poważnych zdrobnień. Mieszanka miodu, brzoskwini i orchidei pachnie na mnie jak szampon Johnson's Baby albo delikatny talk dla niemowląt. Tak nie pachnie sława. Tak pachną sklepy Mothercare. Kadzidła w Fame nie czuję w ogóle. Trwałość jest mierna, projekcja żadna. Perfumy są po prostu ładne, bezpieczne. Kontrast pomiędzy drapieżnym flakonem, smolistym płynem a bezpłciowym zapachem jest ogromny. Wielka szkoda, że taki potencjał został zmarnowany.

Rok: 2012

Nuty: pokrzyk wilcza jagoda (belladona), orchidea, jaśmin wielkolistny, miód, morela, szafran, kadzidło

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony fragrantica.com

sobota, 1 września 2012

Lolita Lempicka EDT

Notka idealna na pierwszy września, gdyż akurat z tym miesiącem opisywany przeze mnie dzisiaj zapach, kojarzy mi się najbardziej. Idealnie nadaje się na sprawiającą ciągłe niespodzianki pogodę. Rozwinie się pięknie zarówno w czasie ostatnich upałów, jak i podczas pierwszych chłodnych, jesiennych wieczorów. 

Długo omijałam zapachy Lolity Lempickiej w perfumeriach. Nie przekonywał mnie projekt flakonów, uważałam go za zbyt zdobny i kiczowaty, choć teraz nawet doceniam twórców za konsekwencję i precyzję w wykonaniu. Kicz- być może. Niedopracowanie i tandeta- na pewno nie.

Do testów skusił mnie znaleziony przypadkiem spis nut. Szczególnie bluszcz i anyż przemówiły mi do wyobraźni, więc przy nadarzającej się okazji, postanowiłam Lolitę Lempicką przetestować. Spodobała mi się na tyle, że sprawiłam sobie własny flakon EDT i to o tej wersji dzisiejsza notka, choć nie ukrywam, że równie godnymi uwagi są edycje limitowane spod znaku Eau De Minuit (nie mylić z Minuit Noir), o których też mam zamiar napisać kilka słów pochwały.

Na początku czuć anyż, na tyle delikatny, że nie zniechęci do zapachu przeciwników tej przyprawy. Zresztą dość szybko reszta nut dochodzi do głosu i anyż zostaje sprowadzony do roli ozdobnika, który nie pozwala wanilii i fasolce tonka na zasłodzenie nosiciela. Słodkim ulepem spod znaku klasyka tej firmy, jest bowiem woda perfumowana, zaś Lolita Lempicka EDT, to lżejsza, bardziej przestrzenna kompozycja, choć może się wydawać odrobinę zbyt pudrowa. Winą za to obarczyłabym fiołka i dojrzałego irysa, które nie zostały tu oddane w sposób naturalistyczny, są jedynie kosmetycznym wyobrażeniem tych zapachów. Nie jest to jednak złe rozwiązanie, perfumy te nie pachną syntetycznie, za to bardziej naturalne odwzorowanie tych kwiatów zaburzyłoby kompozycję. Lolita jest dość linearna, ale przez to konsekwentna i spójna, co bardzo cenię sobie w perfumach. 

To wyjątkowo udany zapach, uroczy, nieprzegadany. Mógłby być trwalszy- 5 godzin to często maksimum jego możliwości, do tego trzyma się blisko skóry. Zwolenniczki mocniejszego uderzenia mają alternatywę w postaci EDP o wiele bogatszą w nuty, bardzo trwałą i ogoniastą, ale przez to bardziej ulepną i słodką, co nie każdemu może przypaść do gustu.

Nuty: bluszcz, anyż gwiazdkowaty
         irys, fiołek
         fasolka tonka, wanilia, wetyweria, piżmo