wtorek, 29 lipca 2014

Perfumowe Archiwum X - Escada Collection

 
Przypuszczam, że każdy kolekcjoner, a za takowego się uważam, oprócz polowania na białe kruki, ma także jakiegoś Świętego Graala, którego poszukiwanie staje się znaczną częścią pasji kolekcjonerskiej. Moim Świętym Graalem była Escada Collection - pragnęłam jej z kilku powodów.

Po pierwsze - miłość do marki Escada. Oprócz tego, że kolekcjonuję letnie limitowanki, to do moich największych perfumowych miłości należą - Ocean Blue - limitowanka z zamierzchłego, 1995 roku oraz klasyczna, coraz trudniej już dostępna piękność - Escada Margaretha Ley. Obecne limitowanki nie należą do moich ulubieńców, zbieram je z sentymentu do starych, dobrych czasów tej niemieckiej marki.

Po drugie - flakon. Sukienkowe wersje EC są po prostu piękne, bogato zdobione, nie ocierają się o kicz, za to znakomicie podkreślają nazwę perfum.

Po trzecie - cóż to za kolekcja bez Escady Collection. Żartuję oczywiście, choć faktycznie, jest to kolejny zapach, który chciałam posiadać dla samej 'zasady'.

Po czwarte - te perfumy są naprawdę piękne. Miodowa słodycz, która nie jest banalnym ulepem, a wyjątkową kompozycją, która przepięknie nosi się w czasie pięknej polskiej złotej jesieni.

Po kilkuletnich poszukiwaniach - w końcu wpadły w moje ręce. Perfumy, które posiadam są wersją z 2001 roku - nuty zapachowe w posiadanym przeze mnie egzemplarzu są nie zmienione. Na mojej skórze pachną głównie miodem na słodkiej, waniliowo-tonkowej bazie. Wspominana już polska jesień kojarzy mi się z tymi perfumami również z powodu głębokich, śliwkowych nut - w odróżnieniu od miodu, owoc ten nie jest ulepnie słodki, wręcz przeciwnie - momentami na mojej skórze wychodzi podwędzona śliwka węgierka, co w całości daje efekt rozgrzewającego miodu pitnego z dodatkiem likieru śliwkowego.

Niektóre źródła jako jedną z nut podają... colę. Coś w tym jest, szczególnie w pierwszych chwilach po psiknięciu, gdy miód nie osiądzie jeszcze na skórze. Zamiast niego pojawia się pozbawiona gazu, bardzo słodka coca cola, może nawet cherry coke. Kwiatów nie wykrywam - lecz wierzę, że są, inaczej miodowa śliwka przydusiłaby nosicieli swą słodyczą. Dzięki nim, perfumy nadal pachną perfumami, a nie deserem. Baza z drzewa sandałowego spina wszystko w spójną całość, w której każdy element został dokładnie przemyślany.

Dobrą wiadomością jest niewątpliwie to, że przy całej swojej urodzie, EC nie jest zapachem niezastąpionym. Alternatywą mogą być tutaj zarówno niszowy Botrytis marki Ginestet - na mnie niestety, zbyt miodowy, wąchając go czuję drapanie w gardle, a także jakże mainstreamowa, tania i łatwodostępna w sieci Britney Spears - Curious in Control. Perfumy celebrytki stoją o klasę niżej jeśli chodzi o wykonanie, ale czuć w nich tę samą miodową słodycz, co rekompensuje straszliwą cenę i trudną dostępność EC.

Trudno mi oceniać trwałość i projekcję EC - z jednej strony mam świadomość, że 2001 rok w perfumowym świecie to zamierzchła przeszłość, wtedy od zapachów wymagano znacznie więcej, z drugiej w chwili obecnej perfumy mają ponad 13 lat - co może mieć lekki wpływ zarówno na ich projekcję, jak i trwałość na skórze.



Francoise Caron
Pierwotna wersja powstała w 1997 roku,

Szkoła uwodzenia: La Perla - J'aime



Moja przygoda z J'aime by La Perla rozpoczęła się w 2008 roku. Już zawsze będę pamiętać moment, gdy w Douglasie w Galerii Bałtyckiej powąchałam flakonik, szumnie reklamowany jako najgorętsza nowość. Psiknięcie na nadgarstek; pierwszy niuch - zapowiadał się obiecująco, słodkie owoce - truskawki, poziomki, może maliny. Powąchałam rękę ponownie i cały zachwyt zniknął. Poczułam zapach sfermentowanych truskawek, truskawkowego, archaicznego odświeżacza do toalet w formie galaretki ukrytej w obrzydliwym plastikowym pojemniczku.

Mimo tej traumy, nie odpuściłam. Wielokrotnie testowałam J'aime, zdobywając kolejne próbki i odlewki. Przekonałam się, że sfermentowane truskawki były jedynie kaprysem mojej skóry. Teraz, gdy czuję na sobie tę odrobinę kwaskowatą, pudrową słodycz, mam w głowie nieprzyzwoite myśli. Te perfumy, tak samo jak bielizna marki La Perla, to zmysłowość, erotyzm, niepohamowana kobiecość.

W otwarciu jest dużo dojrzałego liczi - w wersji znanej także z Aury - Swarovski. Wyraźne są też maliny, choć ja upierałabym się, że czuć tam także truskawki lub poziomki. Pozwoliły uzyskać efekt soczystych słodkich owoców. Pieprz ratuje całość przed utonięciem w ulepnej owocowej pulpie, zamiast tego dodaje drażniącego nos charakteru. Kwiaty - w tym przypadku najwyraźniej czuć jaśmin, również pomagają uciec od ściśle kulinarnych skojarzeń - wspomniana już pudrowość, kojarzy mi się bardziej z używanym w buduarze talkiem do ciała, niż chmurą pudru używanego przez nasze babcie. To potęguje efekt zapachu seksownej uwodzicielki.

Owszem, zapach bywa banalny, ale prawda jest taka, że gdybym miała się wybrać na randkę, postawiłabym na J'aime, jako najbardziej skuteczny środek uwodzący. La Perla ostrożnie balansuje na granicy pomiędzy prostotą a prostactwem. Schlebia masowym gustom, ale robi to w sposób tak uroczy, że nie sposób jej się oprzeć. W często pojawiających się na rozmaitych forach wątkach dotyczących "najseksowniejszych perfum: J'aime jest wymieniana bardzo rzadko. Z jednej strony mnie to dziwi - potencjał drzemiący w tym różowym flakoniku jest ogromny, z drugiej strony, wolę zostawić tę tajną broń dla siebie. Pamiętam, że gdy raz użyłam ich na uczelnię - od mojej szyi nie chciały się oderwać nawet koleżanki. Od tamtej pory, oszczędzam La Perlę na wyjątkowe okazje.

Długo nie mogłam zebrać się do kupienia własnego flakonu. Zawsze odkładałam zakup na później, sama nie wiem czemu. W końcu w grudniu zeszłego roku marzenie się spełniło i mój kochany mężczyzna podarował mi La Perlę w prezencie gwiazdkowym.

Na koniec - krótka adnotacja o flakonie z grubo ciosanego szkła - piękno zamknięte w prostocie. Jedna z najestetyczniejszych buteleczek dostępnych obecnie na rynku.

Stworzone w 2007 roku przez Francoise Caron
Nuty zapachowe:
pieprz, liczi, bergamotka, 
jaśmin, lilia wodna, maliny,
karmel, paczula, białe piżmo, ambra.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Blog: reaktywacja

Po półtorarocznej nieobecności, najwyższy czas powrócić na łono blogosfery. Już niedługo wracam z nowymi recenzjami zapachów, które podbiły moje serce lub zmasakrowały mi nos. Nisza, mainstream, celebryckie i katalogowe - wśród opisywanych perfum nie zabraknie przedstawicieli żadnej półki. Zapraszam do czytania!